środa, 14 grudnia 2011

Turcja część II - wspaniała wycieczka

We wstępie drugiej części mojego sprawozdania z wycieczki chciałbym kilka słów napisać o wyżywieniu w hotelach. Otóż to wyżywienie było super i ciężko wszystkie dania opisać. Działało to na zasadzie szwedzkiego stołu. Od dań gorących poprzez sery, wędliny, jajecznice, ciasta, budynie, owoce po przeróżne przystawki. No chyba nikt nie mógł wyjść głodny, gdyż przedniego jadła było do oporu. I tak wyglądały śniadania i kolacje. Obiady były jedzone w terenie w ramach zwiedzania.

Następnego dnia tj. drugiego dnia wycieczki zawieziono nas na most zbudowany w czasach rzymskich a możliwe że pierwotnie i w czasach antycznej Grecji. Most ten został wyremontowany współcześnie aby turyści mogli po nim chodzić i podziwiać krajobrazy, w tym brzegi rzeki, przymorze śródziemnomorskie a w kierunku północnym przepiękne góry Taurus. W rejonie mostu oczywiście usadowił się bazar z pamiątkami oraz miejscowi rolnicy sadownicy – wyciskacze. Dlaczego wyciskacze? A dlatego, że każdy miał kilka koszy świeżych owoców, na ogół pomarańczy lub granatów, stół a na nim wyciskarkę ręczną do owoców oraz kubki plastikowe. I tak za 1 Euro lub w ostateczności za 1$ mogliśmy otrzymać plastikowy kubeczek świeżego soku. Niezbyt tanio ale w upale wrażenie zaspakajania pragnienia świeżym sokiem z owocu zerwanego nieopodal (sady cytrusowe wokół) – niezastąpione. Po drugiej stronie mostu położony był muzułmański cmentarz a rosły na nim i wokół niego palmy i eukaliptusy.



Potem zawieziono nas do ruin rzymskiego akweduktu. Ruiny zaniedbane, mimo to przepięknie mieniące się w południowym słońcu. U ich stóp rozłożyła się mała wioseczka. W samym sąsiedztwie akweduktu usytuowano parkingi i co…? Oczywiście mały bazarek, gdzie miejscowe kobiety sprzedawały owoce i różnego rodzaju świecidełka tj. bransoletki, wisiorki, talizmany popularnie zwane „okiem proroka”. Dzieci chodziły między turystami usiłując sprzedać im gałązki bawełny i wdzięcząc się przy tym. Obejrzawszy z grubsza akweduktu pozostałości, udałem się w zarośla by ujrzeć życie miejscowych z bliska, a przynajmniej żeby rzucić okiem na ich obejścia. Oczywiście w rumowisku po akwedukcie posadzili sady cytrusowe, poza tym pola bawełny, którą właśnie w Turcji zbierano.

No i ich podwórka. Gdzie indziej różnie to wyglądało ale w tej wiosce poziom estetyki nawet dla mnie minimalisty był dość siermiężny, czyli panował beztroski bałagan.


Gdzieniegdzie rosły kaktusy, które powodowały, że mimo chodem czułem się jak w Meksyku. Kaktusy nie są naturalną rośliną śródziemnomorską, ale że warunki mają super do wegetacji to się przyjęły, najpierw zapewne w ogródkach, a teraz gdzie popadnie, głównie przy drogach i ścieżkach.

No i drzewa oliwne. Małe i wielkie, oblepione oliwkami. Jedną spróbowałem na surowo i mało nie puściłem „pawia”. Natychmiast skierowałem się do drzewa mandarynkowego zabić ten obrzydliwy smak. Lubię oliwki ale muszą być jednak przetworzone aby je degustować.

czwartek, 8 grudnia 2011

Turcja część I - wspaniała wycieczka

W dniach 19-27.11.2011r. odbyłem wspaniałą wycieczkę do południowej Turcji. Trzeba kiedyś przecież odpocząć od pracy i zaciągniętych kredytów. Wystartowaliśmy z Okęcia i po około 2,5 godziny lotu wylądowaliśmy w Antalyi. Było to już około 23.00 czasu lokalnego (+ 1 godzina w porównaniu z Polską). Nie było zatem już zbytnio czasu aby się rozglądać po okolicy lotniska. Zapamiętałem ogromne parkingi autokarowe a mój nastoletni syn zachwycony był obecnością Burger Kinga. Niestety organizatorzy wycieczki szybko nas wyławiali z tłumu i sprawdziwszy tożsamość kierowali do właściwych autokarów. Ciemno już było oczywiście ale pomimo to rzędy palm posadzonych wzdłuż parkingu oraz temperatura rzędu 15 stopni Celsjusza (w Warszawie było wówczas około zera) sprawiały odczucia przybycia do innego świata, w sensie innego klimatu. W autokarze pani przewodniczka o wdzięcznym imieniu Melisa (Polka od 25 lat zamieszkująca w Turcji, gdyż swego czasu wyszła za Turka i tam wraz z nim osiadła) zaczęła nam bajać o rejonie Belek, w którym się znajdowaliśmy. Oczywiście przedstawiła drugiego przewodnika Mehmeda. Był to trzydziestoletni chłopak około 180 cm wzrostu, ciemna żółta karnacja skóry, oczy skośne. Mehmed mówił po turecku i trochę po angielsku co pozwoliło mi trochę dowiedzieć się o sytuacji i poglądach zwykłych Turków na różne sprawy. Naszym kierowcą był Ali. Mały, zabawny grubasek, którego uśmiech dodawał mi otuchy gdy go spotykałem. Ali nie znał żadnych języków obcych a jego hobby to biznes lodówkowy, czyli sprzedaż małych napojów z lodówki w autokarze. Żeby być na bieżąco Ali słuchał radia w porach gdy nadawane był serwisy informacyjne, w tym kursy walut. No niestety, jego własne „spready” powodowały że stała była cena tylko w Euro a już w lirach tureckich czy dolarach amerykańskich codziennie inne, na ogół oczywiście coraz wyższe. Ali znał podstawowe liczebniki po niemiecku, angielsku i rosyjsku oraz kilka słów typu „mineral water” i to w zupełności pozwalało mu prowadzić swój mini biznesik. Ogólnie bardzo poczciwe chłopisko.
W drodze do hotelu nie można było zbyt wiele zobaczyć ze względu na noc. Oczywiście architektura różniła się od naszej i tak jak u nas co ulica to kościół, to tam tak sam tylko, że meczet.


Mijaliśmy stacje benzynowe a na nich wyświetlane ceny paliw nawet do 4,5 liry tureckiej czyli około 9 złotych (1 lira turecka = 2 złote mniej więcej). Czyli od razu widać, że drożej, chociaż u nas ceny już szalone. Innym spostrzeżeniem była całkiem bujna roślinność wysadzana wzdłuż drogi i na wyspach rozdzielających przeciwne pasy ruchu. Kwitnące oleandry czy aksamitki a w Polsce zostawiliśmy szaro-zgniłą jesień. Hotel „PREMIUM”, w którym zakwaterowano nas na pierwsze trzy dni oddany był do użytku dwa miesiące wcześniej, czyli nówka funkiel spod igły.


Na tyle się chciał wypromować, że w pokoju 4-osobowym rodzinnym zakwaterowano 2 nasze skromne osoby, a mnie przypadło 2-osobowe łoże z wieloma poduszkami. No po prostu superacka sprawa. Pokój przedzielany był ruchomą ścianą więc mogłem odizolować się z mym chrapaniem i nikomu nie przeszkadzać.