czwartek, 8 grudnia 2011

Turcja część I - wspaniała wycieczka

W dniach 19-27.11.2011r. odbyłem wspaniałą wycieczkę do południowej Turcji. Trzeba kiedyś przecież odpocząć od pracy i zaciągniętych kredytów. Wystartowaliśmy z Okęcia i po około 2,5 godziny lotu wylądowaliśmy w Antalyi. Było to już około 23.00 czasu lokalnego (+ 1 godzina w porównaniu z Polską). Nie było zatem już zbytnio czasu aby się rozglądać po okolicy lotniska. Zapamiętałem ogromne parkingi autokarowe a mój nastoletni syn zachwycony był obecnością Burger Kinga. Niestety organizatorzy wycieczki szybko nas wyławiali z tłumu i sprawdziwszy tożsamość kierowali do właściwych autokarów. Ciemno już było oczywiście ale pomimo to rzędy palm posadzonych wzdłuż parkingu oraz temperatura rzędu 15 stopni Celsjusza (w Warszawie było wówczas około zera) sprawiały odczucia przybycia do innego świata, w sensie innego klimatu. W autokarze pani przewodniczka o wdzięcznym imieniu Melisa (Polka od 25 lat zamieszkująca w Turcji, gdyż swego czasu wyszła za Turka i tam wraz z nim osiadła) zaczęła nam bajać o rejonie Belek, w którym się znajdowaliśmy. Oczywiście przedstawiła drugiego przewodnika Mehmeda. Był to trzydziestoletni chłopak około 180 cm wzrostu, ciemna żółta karnacja skóry, oczy skośne. Mehmed mówił po turecku i trochę po angielsku co pozwoliło mi trochę dowiedzieć się o sytuacji i poglądach zwykłych Turków na różne sprawy. Naszym kierowcą był Ali. Mały, zabawny grubasek, którego uśmiech dodawał mi otuchy gdy go spotykałem. Ali nie znał żadnych języków obcych a jego hobby to biznes lodówkowy, czyli sprzedaż małych napojów z lodówki w autokarze. Żeby być na bieżąco Ali słuchał radia w porach gdy nadawane był serwisy informacyjne, w tym kursy walut. No niestety, jego własne „spready” powodowały że stała była cena tylko w Euro a już w lirach tureckich czy dolarach amerykańskich codziennie inne, na ogół oczywiście coraz wyższe. Ali znał podstawowe liczebniki po niemiecku, angielsku i rosyjsku oraz kilka słów typu „mineral water” i to w zupełności pozwalało mu prowadzić swój mini biznesik. Ogólnie bardzo poczciwe chłopisko.
W drodze do hotelu nie można było zbyt wiele zobaczyć ze względu na noc. Oczywiście architektura różniła się od naszej i tak jak u nas co ulica to kościół, to tam tak sam tylko, że meczet.


Mijaliśmy stacje benzynowe a na nich wyświetlane ceny paliw nawet do 4,5 liry tureckiej czyli około 9 złotych (1 lira turecka = 2 złote mniej więcej). Czyli od razu widać, że drożej, chociaż u nas ceny już szalone. Innym spostrzeżeniem była całkiem bujna roślinność wysadzana wzdłuż drogi i na wyspach rozdzielających przeciwne pasy ruchu. Kwitnące oleandry czy aksamitki a w Polsce zostawiliśmy szaro-zgniłą jesień. Hotel „PREMIUM”, w którym zakwaterowano nas na pierwsze trzy dni oddany był do użytku dwa miesiące wcześniej, czyli nówka funkiel spod igły.


Na tyle się chciał wypromować, że w pokoju 4-osobowym rodzinnym zakwaterowano 2 nasze skromne osoby, a mnie przypadło 2-osobowe łoże z wieloma poduszkami. No po prostu superacka sprawa. Pokój przedzielany był ruchomą ścianą więc mogłem odizolować się z mym chrapaniem i nikomu nie przeszkadzać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz